Tytuł: Bad choices (Złe wybory)
Uwagi: Jak pewnie zauważycie w czasie czytania, nie ma żadnych imion. Tak jakoś wyszło i dobrze mi się pisało w ten sposób. Możecie nazwać bohaterów jak tylko chcecie. Miało być bez Happy End'u, ale każdy zasługuje na szczęśliwe zakończenie, więc czemu nie? Przyjemnej - mam nadzieję - lektury życzę ;)
"Bad
choices"
"Każdy człowiek
jest jak Księżyc. Ma swoją drugą stronę, której nie pokazuje nikomu."
"...ten, kto kocha
naprawdę, kocha w milczeniu, uczynkiem, a nie słowami."
"(...) ludzie mają
wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze."
Była zła,
wręcz wściekła. Przepełniała ją taka złość, że wręcz miała ochotę coś rozwalić,
strzaskać czy też potargać na drobne kawałeczki. Jak ten dupek mógł ją tak
potraktować?! Wiedziała, że ma kogoś. Że ona sama jest dla niego tylko
odskocznią i miał to być tylko przelotny romans. Nigdy niczego sobie przecież
nie obiecywali, nie byli na wyłączność, a rozmowa między nimi przeważnie się
nie kleiła. Choć zdarzały się chwile, w których dochodziło do dosyć poważnych
zwierzeń. Ale żeby tak po prostu ją spławić zaraz po tym, gdy był taki miły i
czuły? Gdy zaraz po spokojnej rozmowie zaś doszło do czegoś więcej i po raz
pierwszy było w tym tyle uczuć, tyle emocji?! Choć całkiem możliwe, że ta
czułość była udawana, tylko po to, by dała się zaciągnąć do łóżka. Bo jakie
mogło być inne wytłumaczenie? Zdawała sobie sprawę, że jego partnerka miała w
niedługim czasie wrócić do domu, ale ten chłodny i obojętny sposób w jaki ją
potraktował zaraz po, sprawił, że coś w środku niej pękło. Zmroziło ją do
szpiku kości i po raz pierwszy zadała sobie w myślach pytanie: "Co ja
takiego wyprawiam?!".
Gdy tylko wróciła do domu, nie wiedziała co ma ze
sobą zrobić. Była zbyt roztrzęsiona i zła na siebie, na niego, na cały świat,
by myśleć trzeźwo. Kopnęła w najbliżej stojący karton, który jeszcze nie został
wypakowany po tym jak wprowadziła się do nowego mieszkania i upadła tuż obok
niego, łapiąc się za głowę i przeczesując palcami swoje długie włosy. Niedługo
po tym, pierwsze tego dnia łzy zaczęły tworzyć sobie ścieżki po jej policzkach.
Nie zwróciła nawet uwagi na pulsujący ból w stopie. Płakała i płakała, nie
mogąc zatrzymać swoich myśli. Przed jej oczami wciąż przewijały się obrazy z
dzisiejszego dnia. W końcu z bólem w sercu wstała i podeszła do komody, stojącej
tuż przy wyjściu z pokoju. Obiecała
sobie, że już tego nie będzie robić, że już z tym skończyła, ale teraz nie była
wstanie zagłuszyć tego rozdzierającego jej serce smutku niczym innym niż
papierosem.
Wyciągnęła z szuflady
paczkę miętowych Chesterfieldów, której do tej pory nie wyrzuciła i wyciągnęła
z niej jednego papierosa. Przystawiła go do ust i odpaliła zapalniczką, która
już wcześniej znajdowała się w tej samej szufladzie. Powoli się zaciągnęła,
pozwalając by dym wypełnił jej płuca i nie wypuściła go z ust aż do momentu,
kiedy poczuła pieczenie. Wyszła na balkon, by nie zadymić całego mieszkania. Z
trudem starała się uspokoić i powstrzymać łzy, które raz zarazem uciekały z
oczu. Ale po jakimś czasie w końcu jej się to udało. Oparła się o barierkę i
wpatrzyła w panoramę przed sobą. Specjalnie wybrała sobie to mieszkanie, żeby mieć
widok na całe miasto; wszystkie sklepy i budynki mieszkalne, poruszające się po
ulicach samochody i co najważniejsze - góry w tle. Nocą, gdy wszystko było
oświetlone, ten widok był nieziemski i nie jednej osobie, która już ją tutaj
odwiedziła, zapierał on dech w piersiach. Dopiero o tej porze dnia, całe miasto
ożywało. Długo szukała tej placówki, sprawdzała wszystkie ogłoszenia, aż do
skutku i w końcu jej się udało. W końcu miała swoje własne gniazdko. Dwa małe
pokoje, duży salon połączony z kuchnia, średniej wielkości łazienka. Nic więcej
jej nie było trzeba. Stać ją było, to mogła sobie pozwolić na to drobne
szaleństwo, mimo że miała tutaj mieszkać sama. Osiedle było spokojne, sąsiadów
też miała miłych, a do tego mogła wejść na dach i tylko ona jedna miała taką możliwość,
więc choć z tej rzeczy była w pełni zadowolona. Ponieważ choć jedna rzecz jej
się udała, poza pracą, którą lubiła.
Minęło parę dni od tamtego
fatalnego dnia. Z początku było ciężko, ale udało jej się z powrotem wpaść w
codzienną rutynę - praca, dom. Praca, dom. Nic innego jak dotąd się nie
liczyło. Dupek wysyłał do niej sms'y i czasami do niej wydzwaniał, ale nie
odpowiadała. Co prawda mieszkali na tym samym osiedlu, ale robiła wszystko,
żeby tylko go nie spotkać. I nie spotkała. Jednak któregoś dnia z kolei po raz
pierwszy pożałowała, że dała mu zapasowe klucze. Przeklęła w myślach swoją
głupotę, gdy tylko po powrocie do domu ujrzała coś, czego wcześniej w nim nie
było... A mianowicie czerwone płatki róż porozsypywane wszędzie po podłodze, a
które prowadziły do drzwi, kryjących za sobą schody na dach. To właśnie było
najlepsze, że tylko z jej mieszkania był do niego dostęp.
Zamknęła za sobą drzwi wejściowe i
podeszła do wcześniej wspomnianych drzwi. Przystanęła przy nich i sięgnęła do
klamki. W ostatnim momencie jednak się zawahała. Nie wiedziała, co ją tam
czeka. Wiedziała kto był sprawcą całego tego zamieszania, ale wciąż była
rozgoryczona i wściekła na niego. I mimo że znajdywała się u siebie, to w tej
chwili czuła się bezbronna. Mogła sobie go wyzywać i wściekać się na niego ile
chciała. Mogła go nawet nienawidzić, ale prawda jednak była taka, że nie czuła
do niego wyłącznie nienawiści. On nie był jej wcale obojętny. Nie wiedziała czy
on też tak czuje wobec niej. Szczerze powiedziawszy, to nigdy nie potrafiła go
rozgryźć. Większość czasu nie miała pojęcia, co tak na prawdę chodzi mu po
głowie. I była wręcz pewna, że tylko ją wykorzystuje, ale czasami był tak miły
i taki troskliwy, że miała nadzieję, że jednak jest inaczej.
Policzyła do pięciu i wzięła głęboki
wdech i wydech, by pozbyć się niepewności i dodać sobie choć trochę odwagi.
Serce boleśnie obijało jej się o żebra i miała wrażenie, że zaraz wyskoczy jej
z piersi. Pociągnęła w końcu za klamkę i zaczęła wchodzić małymi krokami po
schodach, na których także nie zabrakło czerwonych płatków. Tym razem
wymieszanych jednak z białymi, co ją całkowicie zaskoczyło. Przed finałowymi drzwiami zatrzymała się po
raz kolejny. Liczyła na to, że szybko to skończą i będzie miała go za sobą.
Może w końcu będzie mogła ruszyć do przodu, paląc za sobą wszystkie mosty
przeszłości.
Pociągnęła za klamkę i pchnęła
lekko drzwi do przodu. Jej oczom ukazał się stolik ukryty pod bordowym obrusem,
a na nim wazon z pojedynczą białą - co ją zaskoczyło - różą. Wciąż jednak nie
miała pojęcie o co w tym wszystkim chodzi, o co jemu chodzi. Czy nie jest to
kolejna gierka w jego wydaniu. Samego
sprawcy nie było jednak w zasięgu wzroku. Podeszła spokojnym, aczkolwiek tym
razem pewniejszym krokiem do balustrady dachu. Spojrzała na ten piękny widok
przed sobą, który za każdym razem zachwycał ją tak samo. Aż miała ochotę zaś
zapalić, ale niestety zakazana paczka znajdowała się wciąż w tej samej
szufladzie, w której ją zostawiła poprzednim razem.
Para długich i silnych ramion
oplotła ją nagle w pasie, a gorący oddech owiał jej szyję. Kompletnie się tego
nie spodziewała. Nie słyszała odgłosu kroków. Nie słyszała kompletnie niczego,
nawet najmniejszego szmeru. Do ramion dołączyła reszta ciała, przywierając do
jej pleców i ogrzewając je swoim ciepłem. Próbowała się wyrwać, lecz bez
skutku.
– Przepraszam – usłyszała
łagodny, pełen ciepła i skruchy tembr tuż przy swoim uchu. Zadrżała lekko.
– Myślisz, że twoje
"przepraszam" coś zdziała? Że wszystkie problemy znikną tak samo
nagle, jak bańka mydlana? Puff i już nie jestem zła?! – spytała zezłoszczona.
Karcąc się za drżenie w swoim głosie.
Poczuła jak sztywnieje za nią, a
jego uścisk na jej tali wzmocnił się nieco.
– Wiem, że nawaliłem. Nawaliłem
na całej linii. I wiem, że nawet za sto lat nie będę w stanie ci tego
wynagrodzić. Ale przez te sto lat będę się starał, żebyś w końcu mi wybaczyła -
oznajmił pełen powagi. I choć nie widziała jego twarzy, to wiedziała, że mówi
serio. Mimo że serce zabiło jej mocniej i poczuła przyjemne ciepło w żołądku na
to wyznanie, to coś jej jednak nie pasowało. Odwróciła się w jego ramionach, by
móc mu spojrzeć w uderzająco błękitne oczy, na których widok nie jedna idiotka
pewnie się zakochała. Zmarszczyła brwi i odezwała się w najbardziej chłodny i
zjadliwy sposób, jaki tylko potrafiła z siebie wykrzesać.
– Nie mam zamiaru do końca życia być twoją
kochanką. Mam dość ukrywania się i spławiania, które mi zaserwowałeś. Chyba
sobie żartujesz, jeśli naprawdę myślisz, że to będzie się dalej ciągnąć – zakpiła z krzywym uśmiechem. – Ta opcja jest
już nie aktualna. Przykro mi kochanie, ale straciłeś swoją szansę.
Przyglądał się jej chwilę w
milczeniu, wciąż ją obejmując i nie zapowiadało się wcale, że w najbliższym
czasie ją puści. A ona już dawno przestała się szarpać, nie chcąc niepotrzebnie
tracić energii. Może jej później będzie potrzebować...
– Jesteś wściekła – stwierdził
rzecz oczywistą, na co ona prychnęła rozjuszona.
– Brawo Sherlocku, po czym
poznałeś? – zakpiła.
– Nie bądź sarkastyczna –
poprosił lekko zirytowany, poczym zaproponował – Może lepiej usiądźmy. Napijemy
się wina i porozmawiamy. Mam ci coś ważnego do powiedzenia i teraz od ciebie
wszystko będzie zależeć.
– Niech będzie, porozmawiajmy.
Lepiej jednak żebyś miał coś sensownego do powiedzenia, bo to twoja ostatnia
szansa na dyskutowanie czegokolwiek – powiedziała pełna powagi. On skinął
jedynie głową i zaprowadził ją do stolika, odsuwając krzesło, żeby mogła
usiąść. Poczym sam okrążył stolik i spoczął.
– Nie wiem od czego mam zacząć –
przyznał po paru minutach ciszy. Gdy wino zostało już rozlane do lampek, a oni
przyglądali się sobie w milczeniu.
– Najlepiej od początku –
rzekła, popijając wino. Co jak co, ale dobrze wiedział co lubiła. Choć tyle
mogła mu przyznać.
–
Prawdą jest, że nie zamierzałem żeby to, co się między nami zrodziło, zaszło aż
tak daleko - wyznał, na co ona przewróciła jedynie oczami. Chyba żadne z nich
tego nie planowało, ale uczucia bywają zgubne. – Zakochałem się w tobie. Wiem
jak to brzmi. Absurdalnie, niedorzecznie i jakkolwiek inaczej byś to nazwała.
Starałem się spotykać z tobą jedynie co jakiś czas. Nie traktować cię
specjalnie, nie okazywać żadnych uczuć, czułości, mimo że parę razy się zapomniałem
– przyznał bez chwili zawahania. – Nie chciałem dopuścić do takiej sytuacji w
jakiej jesteśmy teraz. Kochałem swoją żonę, zależało mi na niej nad życie i
zrobiłbym dla niej wszystko. Ale wtedy zjawiłaś się ty. I nie potrafiłem oprzeć
się twojemu urokowi. A później... Później poznałem cię bliżej. To jaka jesteś
czuła, czasami melancholijna. To w jaki sposób patrzysz na świat, jak
troszczysz się o innych. Zawsze o innych, nigdy o siebie. I to co było między
mną a moją żoną po prostu... Po prostu nagle się wypaliło. Znikło. To co
zobaczyłem w tobie, zacząłem szukać też w niej. I nie potrafiłem tego znaleźć.
Przez to, co raz częściej wpadałem w złość, doprowadzałem do awantury. Chciałem
utrzymać od ciebie dystans, żeby moje życie z powrotem wróciło do normy, do
tego co było kiedyś. Ale nie udało mi się. Wtedy ty zaczęłaś ignorować moje
telefony, unikać mojej osoby. I nagle poczułem, że to może być całkowity koniec.
Czułem się bez życia, jakby cały świat mi się zawalił. Zrobiłem więc jedyną
rzecz, która wydawała mi się właściwa. Porozmawiałem z żoną i po długich
kłótniach i awanturach w końcu doszliśmy do porozumienia...
Przez całą jego mowę wpatrywała
się w niego swoimi ciemnymi oczami, ze zdumieniem na twarzy. Pierwszy raz
widziała u niego tyle emocji. Jego oczy błyszczały, gdy o niej mówił. Jej serce
zabiło mocniej, jeden raz, drugi, trzeci. Aż zamarło, gdy tylko usłyszała, że
się pogodzili. Oczy jej się zaszkliły. W myślach powtarzała jak mantrę tylko
jedno słowo "wiedziałam". Od początku była pewna, że tak się to
skończy. Sama zamierzała przecież to skończyć. Po chwili dopiero do niej
dotarło, że on wcale nie skończył jeszcze mówić. To co wyszło z jego ust... Z
pewnością jej się przesłyszało.
– Słucham? Czy mógłbyś jeszcze
raz to powtórzyć? – poprosiła ogłupiała i zszokowana. On uchwycił jej dłoń w swoje
ręce i mimo, że starała się ją wyrwać z jego uchwytu, to nie pozwolił jej na to.
Trzymał ją mocno i wbił w nią swoje rozognione spojrzenie. Z którego biła
pewność siebie i determinacja.
– Bierzemy rozwód – powiedział
krótko, a ona na tą wiadomość rozpłakała się.
– To nie możliwe... – rzekła,
przystawiając drugą dłoń do ust, by zdusić szloch. – Co ty sobie myślisz?! Ja
też miałam już wszystko poukładane. Zjawiasz się i wywracasz moje życie do góry
nogami i w końcu postanawiam to zakończyć, by dłużej nie cierpieć. A teraz
nagle mi mówisz, że chcesz ze mną być?! – krzyknęła zapłakana. Nie wiedziała
jak się ma teraz czuć. Rozgoryczenie, ciepło, miłość, ulga, złość. Wszystko to
się w niej gotowało... Po chwili usłyszała dźwięk odsuwanego krzesła, a zaraz
po tym poczuła ciepłe ramiona, otulające ją.
Mamrotał do niej szeptem
uspokajające słowa i obejmował tak mocno, jakby już nigdy w życiu nie chciał
puścić.
– Dupek – mruknęła w jego ramię,
na co on zaśmiał się jedynie z niedowierzaniem i nieopisaną radością. – I tak
ci łatwo nie wybaczę, będziesz się musiał bardziej postarać.
– Tak, tak. Zdaję sobie z tego
sprawę – odsuną ją od siebie na wyciągnięcie ramion i uśmiechnął czule do niej.
– Ty też jednak musisz sobie z czegoś zdać sprawę.
Spojrzała na niego pytająco, nie
mając pojęcia o co mu chodzi.
– Już cię nie puszczę i nie
oddam żadnemu innemu facetowi. Przyjmij to do wiadomości możliwe jak
najszybciej, bo pamiętaj, że mam klucz do twojego mieszkania.
Jedyne
co otrzymał w odpowiedzi to prychnięcie i mocny cios w klatkę piersiową, poczym
oboje wybuchli niekontrolowanym śmiechem. Wiedzieli, że wciąż czeka ich długa
droga do ułożenia wszystkich spraw między nimi i nie tylko, ale jak na razie
cieszyli tym co było tu i teraz.
I żyli długo i szczęśliwie.... KONIEC.
Witam,
OdpowiedzUsuńjak zwykle fantastyczny tekst, właśnie miałam podejrzenia , że się zakochał dlatego tak zareagował...
a tak z innej beczki ;] będziesz kontynuować opowiadanie o Naruto? Proszę, proszę...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńdawno mnie tutaj nie było, ale cóż życie jednym słowem...
fantastyczny tekst, tak podejrzewałam, że się nam zakochał i właśnie tak zareagował...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga